czwartek, 7 grudnia 2017

Do przodu i jakoś leci. Koniec chemioterapii początek naświetlań.

Skończyłam chemioterapię, przynajmniej tą planowaną na teraz ( choć tak, tak mam nadzieję, że na zawsze). Włosy mi jeszcze nie odrosły , a że trochę mnie nie było na blogu, gdyż musiałam pozornie psychicznie odpocząć od chorowania to nawet zdążyłam już zacząć radioterapię.

Ale od początku. Chemioterapia nr 6 przebiegła bez opóźnień. Śmiałam się, że wyjazdy dobrze na mnie wpływają. a powiem Wam, że nr 5 dostałam w środę a w piątek byłam już z rodzinką w samolocie na Węgry. Odwiedziny u siostry baaardzo udane. Trochę pospałam oczywiście, pierwszy raz dostałam longuex(zastrzyk jak neulasta o przedłużonym działaniu) i było o niebo lepiej. Przede wszystkim nie latałam na kibel. Owszem, trochę jednej nocy pobolały mnie kości ale tak czy siak nie narzekam. Tą chemię zniosłam  najlepiej ze wszystkich, poza tym nie było czasu na zdychanie za zwiedzaniem, grillami i innymi przyjemnościami a pogoda w październiku była cudna, pięć dni latałam w sandałach.

Po drugie: Pamiętacie mój wpis o Magodencie? Otóż moja koleżanka, która pracuje w mediach zadzwoniła do rzecznika prasowego Luxmedu i poinformowała o problemie. On okazał się równym gościem i naprawdę się zainteresował całą sytuacją. Chociaż trochę to trwało to w Magodencie jest już lodówka dla pacjentów szpitalnych oraz koce na chemii dziennej. (Hip hip hurra!!!)

Po trzecie: Po wykonaniu badania tomografem narazie czysto. Może nie skaczę pod niebiosa bo wiem jak jest, no i ostatnio tez guza nie było w opisie chociaż fizycznie był ale ponoć zdjęcia zostały sprawdzone i jest ok i naprawdę i ulżyło.

Po czwarte: przy szóstej chemii też dostałam longuex i lekarka powiedziała, że jakoś wyluzowałam. Natomiast nie na długo bo jakaś chmura czarnych myśli mnie dogania.

Po piąte:  wszystko odwlekam jak mogę,  gdzieś koło czerwca/lipca oddałam próbki mojego raka do zbadania w CO, ponieważ nauczania doświadczeniem wszystko sprawdzam dwa razy. A że termin do onkologa miałam odległy to nie chciało mi się tam jechać wcześniej i prosić więc pozostałej przy wizycie w listopadzie. Zachodzę tam, babka drukuje wyniki i mówi ze leżą od lipca i co się okazało: mam estrogen na 100 procent!!! Ja że to niemożliwe bo mam trójujemnego raka przecież. Zadzwoniła do PATOMORFOLOGA I STANĘŁO NA TYM, że następnego dnia sprawdzi. Sprawdził i potwierdzi estrogen 100 proc. tylko ponoć słabo zauważalny cokolwiek to znaczy. Dla mnie to  dobrze bo dostanę tamoksyfen. I teraz pytanie czy mój rak zmutował czy też badanie pierwsze wykonane było błędnie. Wg lekarki z CO raz  się jej zdarzyło, że wznowa miała inne receptory, a dwa razy że badanie było błędne. I powiedzcie mi jakie prawdopodobieństwo że to znowu akurat u mnie? No jak to możliwe? Generalnie to się będzie sprawdzać. Kolejna możliwość jest taka, że miałam dwa ogniska z innymi receptorami i tego drugiego nie zauważono albo urosło po zakończeniu chemii. Tu by mi nie było już tak optymistycznie bo o ile tabletki powiedzmy że chronią przed hormonozależnym to przed tym drugim już nie. Ale generalnie zajebista wiadomość której się nie spodziewałam.

A ponieważ nadszedł czas świąteczny, Mikołaj bombki choinki życzenia i te sprawy to ja Wam Wszystkim- zdrowym i chorym- naprawdę życzę duuużo zdrówka!
Więc na zdrowie!!!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co dalej

Wszystko dobrze, wyniki badań w normie, nie znaleziono raka!